Wagary nad jeziorem

Pewnego dnia w 2005 roku swoją działalność handlową rozszerzył o rolnictwo, a trzy lata później stał się również hodowcą ryb. Po roku 2008 sukcesywnie rozszerzał powierzchnię stawową, na której gospodarował i dziś jest to znaczący areał około 200 ha.

– Zawsze ciągnęło mnie do wody, od dziecka. Jak na wagary ze szkoły, to tylko nad jezioro. Drogi do szkoły i ze szkoły innej nie znałem jak wzdłuż jeziora albo strumienia, gdzie łapało się piskorze spod kamieni. Nieraz od mamy dostawałem burę, gdy wracałem do domu kilka godzin po zakończeniu lekcji i to w mokrych butach – wyznaje Mariusz Cebeterewicz.

Jako nastolatek nie tylko pomagał rodzicom w lokalnych biznesach jako zaopatrzeniowiec i sprzedawca, ale w wieku raptem 17 lat, z pomocą kontaktów szkolnego kolegi, pojechał  popracować w wakacje do Niemiec. Tak więc nie brakowało mu już wówczas ani odwagi, ani determinacji, żeby spróbować żyć na własny rachunek. Zresztą te cechy pomagały mu potem w budowie własnego biznesu.

– Gdy tylko dorosłem, prowadziłem własną działalność gospodarczą w Ełku.  Mieszkałem w mieście, ale może dlatego, że moi rodzice pochodzili ze wsi, zawsze ciągnęło mnie poza miasto. Najpierw kupiłem 6 hektarów pola i natychmiast posadziłem tam ziemniaki, nie mając ani maszyn rolniczych, ani doświadczenia. Tak trochę z motyką na słońce, ale to mój sprawdzony sposób działania – najpierw obieram sobie cel, a potem konsekwentnie, czasem mimo sporych trudności, do niego dążę – uśmiecha się Mariusz Cebeterewicz. – Kieruję się sercem, wybieram to, co lubię i nawet jeśli ktoś mi mówi, że przy tej ilości czasu i energii, którą poświęcam hodowli ryb, mógłbym zrobić lepszy biznes w innej branży, odpowiadam, że pieniądze to nie wszystko.

Andrzej swoje a Mariusz swoje

Kamieniem milowym w powstaniu własnego gospodarstwa karpiowego, było przypadkowe spojrzenie na ogłoszenie Agencji Nieruchomości Rolnych o sprzedaży dużego stawu pomiędzy Oleckiem a Wydminami. Jako że przetarg miał się odbyć już następnego dnia (!), zadzwonił do znanego w środowisku rybackim Andrzeja Abramczyka, żeby mu coś mądrego doradził.

– Andrzej od razu wiedział o co chodzi, ale raczej kazał mi o tym stawie zapomnieć – wspomina Mariusz Cebeterewicz. – Powiedział, że staw jest słabo spuszczalny i przy odłowach ryby zostają na jego środku. Ale najgorsze to jest to, że cała wieś przez lata nauczyła się korzystać z tych ryb i po prostu jest tam jedno wielkie złodziejstwo. Posłuchałem, a na drugi dzień… stanąłem do przetargu w ANR.

 

 

Niedługo potem skontaktowałem się z dotychczasowym dzierżawcą, który opowiedział mi o wręcz bandyckich wybrykach „lokalsów”. Któregoś razu zamknęli go w budynku gospodarczym, a następnie oblali obiekt łatwopalnym płynem i podpalili. Sytuacja była naprawdę gorąca i dosłownie, i w przenośni.

Co do karpia – jestem optymistą

Jak musieli być zdziwieni miejscowi kłusownicy, gdy zobaczyli rządy nowego właściciela. Ten od razu ogrodził siatką leśną staw wraz z przylegającą działką, zgłosił działalność rybacką w powiatowej weterynarii, zakupił materiał zarybieniowy, a na koniec wziął ze schroniska 10 piesków i zamontował przy stawie budy.

– Po 2–3 tygodniach dzwoni do mnie powiatowy lekarz weterynarii i mówi, że chciałby przyjechać na kontrolę. Jednak z tej rozmowy wywnioskowałem, że wcale nie chodzi o stan zdrowia ryb. I rzeczywiście, okazało się, że Powiatowa Inspekcja Weterynaryjna w Olecku otrzymała donos, z którego wynikało, że moje psy w miejscowości Dunajek nie są pojone, karmione, są źle traktowane i generalnie cierpią. Kontrola oczywiście nic niepokojącego nie wykazała – uśmiecha się Mariusz Cebeterewicz. – A co do stawu i kłusownictwa, to wszystko powoli się unormowało i teraz myślę raczej nad tym, żeby mieć karpie z tego i innych moich obiektów dostępne dla klientów przez większość roku. Uważam, że w przyszłości hodowle karpiowe będą się miały dobrze, bo ryb w morzach jest coraz mniej, a hodowcy powinni tylko się nauczyć podążać za potrzebami rynku. Tak więc co do karpia, jestem optymistą – wyznaje mazurski hodowca.