Jak ryba w wodzie

Pasję do wody miał w sobie chyba od zawsze, a pływał w Sanie od kiedy tylko pamięta. Na początku lat 60. ta potężna rzeka toczyła  przez Stalową Wolę klarowną wodę o naturalnie ciemnej barwie. Kto żyw w lecie nad Sanem wypoczywał, plażowały całe rodziny. Niestety czasem zdarzały się niebezpieczne momenty i właśnie w jednym z takich przypadków nieprzeciętne umiejętności pływackie i odwaga 12-letniego wówczas Władka pomogły w uratowaniu tonącej dziewczynki. Kiedy w mieście powstał kryty basen, jako nastolatek trenował pływanie parę sezonów, zdobywając tu i ówdzie w regionie medale i dyplomy.

– Pamiętam, że w pewnym momencie powstała nad Sanem przystań żeglarska Ligi Obrony Kraju, a kilku chłopaków, w tym ja, od razu zaczęliśmy się tam kręcić. Najpierw trzeba było pomagać przy żaglówkach, przy kajakach – coś posprzątać, coś podszpachlować, coś przenieść. Po pewnym czasie zabrano nas na przejażdżkę jakąś łódką, jakimś kajakiem i tak mnie to wciągnęło, że po ukończeniu kursu, zdobyłem patent żeglarza i to, w co dziś mało kto chce uwierzyć, po egzaminie na Sanie. A w tamtych czasach to był naprawdę poważny egzamin, którego trudność oceniałem wyżej, niż egzamin na prawo jazdy – wspomina z rozrzewnieniem Władysław Bednarowicz.

Jeśli do tego dodać skoki spadochronowe do wody oddane w pełnym uzbrojeniu, na które składał się hełm, ciężkie buty, karabin i zasobnik (plecak),  w trakcie odbywania służby wojskowej w jednostce dla komandosów, to wodniacki obraz sylwetki chyba będzie już dopełniony.

Chłopie, co ty po sobie zostawisz?

Socjalistyczna stabilizacja lat 70. zastała go w Hucie Stalowa Wola. Tam spędził 8 lat pracy, a drugie tyle w Mostostalu i właśnie wtedy, w przełomowych latach 80., zaczął się poważnie zastanawiać nad swoją przyszłością.

– Pewnego dnia, przewracając jakieś papiery, poczułem, że w tej firmie nie ma niczego mojego. Pomyślałem: chłopie, co ty po sobie zostawisz? Przecież tych dokumentów, to kiedyś nawet pies do budy nie weźmie. I to był przełom w moim myśleniu. Wkrótce razem z dwoma innymi kolegami, którym władza ludowa również uprzykrzała życie zawodowe, założyliśmy prywatną firmę instalacyjną. Przez kolejne 10 lat montowaliśmy instalacje wodno-kanalizacyjne i centralnego ogrzewania. Praca ciężka, ale „na swoim” – podkreśla ówczesny instalator.

W ten sposób dotrwał do momentu, kiedy w okolicy prywatyzowano Państwowe Gospodarstwa Rybackie w Zaklikowie. W związku z tym, że w tym czasie miał już jakieś wolne środki, wszedł do spółki rybackiej z 10 % udziałem. To jednak nie był jeszcze moment, żeby na poważnie związał się z rybactwem. Sytuacja zmieniła się, gdy na skutek kolejnego zbiegu okoliczności portfel udziałowca zwiększył się do 40 %. Wtedy zaczął się zdecydowanie bardziej interesować w jakim kierunku spółka rybacka podąża.

Od skrzyni satelitarnej do ichtiologii

Wtedy nadszedł czas transformacji ichtiologicznej u Władysława Bednarowicza. Przyjął specjalną taktykę – uczył się z książek, żeby móc zadawać mądre pytania praktykom rybackim, a tych wokół Stalowej Woli było pod dostatkiem. Tak więc rozmowom sąsiedzkim, a także tych przy okazji konferencji rybackich, nie było końca. To, plus codzienne obserwacje swoich stawów, z roku na rok dawało coraz więcej efektów i satysfakcji.

– Na początku wcale nie było łatwo podejść do doświadczonych hodowców. Na takich jak ja patrzyli trochę jak na intruzów, którzy wtargnęli na rybackie podwórko. To nawet nie dziwi, bo w końcu pracę dyplomową zrobiłem ze „skrzyni satelitarnej”, która np. steruje pracą tzw. gruszki do przewozu betonu (śmiech). Ale stopniowo, po paru latach, po zawarciu paru uczciwych transakcji, gdy ja też zacząłem być innym potrzebny, stawałem się powoli równoprawnym partnerem w tym dość hermetycznym świecie. Wracając do mojej zawodowej specjalności, to dziś nie ma gospodarstwa, gdzie nie trzeba by zastosować trochę budownictwa, spawania mnichów, krat, konstrukcji, elementów większej, czy mniejszej mechanizacji. W tym czułem się od początku mocny i wielu rybaków ode mnie też czegoś mogło się nauczyć. Mam satysfakcję, że sporo w rybactwie już osiągnąłem, a teraz wdrażam kolejne pokolenie  – moje córki, z którymi wciąż rozmawiam, rozmawiam, rozmawiam – uśmiecha się Władysław Bednarowicz.