Jest rybaczką w trzecim pokoleniu, a wszystko zaczęło się od dziadka Albina Kuśmierczaka. Swoją działalność zaczynał od dosłownie paru arów powierzchni stawików w Bełżcu, ale w latach powojennego socjalizmu taka prywatna działalność, to było naprawdę „coś”. Pewnie dlatego fotografia z jego wizerunkiem z siecią, jest dziś nie tylko cenną pamiątką rodzinną, ale jednocześnie też ważnym marketingowym elementem rodzinnego gospodarstwa rybackiego. Jest on obecnie prowadzone przez trzy osoby: Antoniego Kuśmierczaka (II pokolenie rybackie) oraz dzieci – Annę Kuśmierczak-Kuceł i Ireneusza Kuśmierczaka.

–  Zanim nasza rodzinna firma przybrała taki kształt jak obecnie, mój tata w latach 80. wybudował kilkunastohektarowy obiekt na Zatylu. W 1997 roku nadarzyła się okazja zakupu 150 ha gruntu popegeerowskiego, który miał odpowiednie do budowy stawów spadki, a co najważniejsze, sąsiadował z rzeczką Sołokiją, która niosła bardzo dobrej jakości wodę – wspomina Anna Kuśmierczak-Kuceł.

Gdy tata Antoni z entuzjazmem i miną zwycięzcy zawiózł rodzinę pierwszy raz na te grunty, oczom nieco przerażonej „wycieczki”, ukazały się niegdysiejsze łąki, które w tym czasie były obszarem niesamowicie zarośniętym i zakrzaczonym – obraz nędzy i rozpaczy. Pomyśleli, że ojcu coś „odbiło”, ale okazało się, że jego wizja i wyobraźnia budowlana nie zawiodły go. Trzeba też dodać, że obiekt powstał bez geodety i niwelatora, a wszystkie spadki wytyczyli sami przy pomocy poziomicy i wbijanych pracowicie kołków wśród prawdziwej łąkowej dżungli.

Nie zbierał, ja tylko czerpnął…

– Zaczynaliśmy oczywiście od handlówki, ale z czasem spróbowaliśmy chować też młodsze roczniki karpi. Ku zdziwieniu wielu doświadczonych rybaków, nasze efekty były zaskakująco dobre. Pewnie to zasługa naszego zaangażowania, ale też niesamowitej żyzności stawów, co przekłada się na masowe pojawy zooplanktonu – ocenia współwłaścicielka gospodarstwa. – Na początku, przy naszej skromnej wiedzy rybackiej, wręcz baliśmy  się swoistego roju jakichś robaczków w wodzie. Obawialiśmy się, czy ta szarańcza nie zeżre nam małych karpików. Kiedyś mój tata jadąc do Samoklęsk po wylęg karpia, zaczerpnął do słoika trochę wody ze stawu i pokazał tę gęstą „zupę” Marysi Filipiak. Gdy ta zapytała, czy długo to zbierał, tata opowiedział trochę zażenowany, że  nie zbierał, tylko czerpnął. Doświadczona ichtiolożka z Samoklęsk najpierw zrobiła wielkie oczy, a potem wykrzyknęła z niedowierzaniem: „Panie Antoni, o matko kochana!”. Obecnie hodowla materiału zarybieniowego stanowi 50 % wartości całej produkcji naszego gospodarstwa, a renoma narybku jest taka, że zdarzają się hodowcy, którzy sprzedają swój materiał, a kupują nasz, który tryska zdrowiem i witalnością.

Za 5 lat handlówka nie wyjedzie poza Bełżec

Był czas kiedy chciała iść swoją, nierybacką ścieżką życiową. Ukończyła kierunek Finanse i Bankowość na SGH w Warszawie, bo zawsze pociągała ją ekonomia. Potem pracowała przy otwartych funduszach emerytalnych, kredytach i wreszcie odnalazła się będąc przedstawicielką handlową w jednej z globalnych firm kosmetycznych i była tej dziedzinie najlepsza w Polsce i trzecia w Europie. Gdy wydawało się, że chwyciła już Pana Boga za nogi i świat kosmetyczny był u jej stóp, poczuła, że tak naprawdę tylko stawy kocha dostatecznie mocno, żeby chcieć to robić do końca życia.

– Myślę, że jeśli ze zwykłej wiaty nad płuczką, może powstać karczma rybna, która po 5 latach nie wymaga już omal reklamy. Jeśli w 2018 roku można było zdobyć prestiżowy tytuł Mistrza Agroligi na ogólnopolskiej arenie, a w 2021 zwyciężyć w wyścigu po „Perłę” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo-Smaki Regionów, to znaczy, że w karpiu jest wielka moc. Dajemy sobie 5 lat na to, aby ani jedna tona karpia handlowego nie wyjechała z Bełżca nieprzetworzona. Przecież z roku na rok zwiększa się popyt na karpie wędzone i dania z karpia bełżeckiego – analizuje Anna Kuśmierczak, współwłaścicielka Gospodarstwa Rybackiego Bełżec i właścicielka karczmy rybnej „Karpiówka”.