Ta praca mnie nie męczy

Od małego biegał z wędką nad brzegami Pilicy pod Koniecpolem. Zapewne ma niemało rybackich genów, skoro jego kuzynem jest znany w środowisku hodowców ryb Krzysztof Karoń. Jednak wykształcenie zdobył nie rybackie, a rolnicze i w tej branży pracował w wielkopolskich gospodarstwach rolnych do lat 90. ubiegłego wieku. W tym czasie rozpadły się państwowe gospodarstwa rybackie i wtedy zdecydował się kupić na przetargu niewielki obiekt stawowy o powierzchni 23 ha zlokalizowany w Bledzewie. Jak to często bywa u nowicjuszy, początkowo wszystko się udawało, więc postanowił pójść za ciosem i powiększyć gospodarstwo. Jednak czekała go tu mała lekcja pokory. W drodze przetargu przejął bardzo zaniedbany obiekt o powierzchni ok. 130 ha w miejscowości Trzciel-Odbudowa. Stawy były w zasadzie bez ryb, a pierwsze zakupy materiału zarybieniowego sprowadziły nieszczęście w postaci choroby karpi. Przez kilka lat nie dość, że omal nie było produkcji ryby towarowej, to jeśli nawet wyszedł narybek, też nie można było go sprzedać zgodnie z zaleceniami cenionej tu Pani doktor Ireny Kramer.  Po kilku latach było na szczęście już tylko lepiej.

– Ta praca mnie nie męczy, nad stawami nie patrzę na zegarek i nie czekam niecierpliwie na fajrant. Sen z powiek spędzają mi jedynie kormorany, które są u nas nie do opanowania. Mamy pecha, że kolonie lęgowe tych ptaków są stosunkowo blisko, więc wpadają się najeść i… zaraz znowu wypadają, nie dając się podejść myśliwym – mówi właściciel gospodarstwa Oaza.

Portugalski desant

Gdy zbliża się pora największej grudniowej sprzedaży karpi, do akcji oprócz żony Małgorzaty i córki Katarzyny, wkracza druga córka – Agnieszka. A w zasadzie przylatuje, bo na co dzień mieszka w Portugalii (!). Razem dyrygują sprzedażą detaliczną, podczas, gdy tata zarządza hurtem.

– Patrząc tak z perspektywy czasu, to handel hurtowy przeszedł wiele zmian od czasu, gdy zacząłem przygodę z karpiami. I są to zmiany raczej na gorsze – wzdycha Arkadiusz Karoń. – W tej chwili rynek jest tak ukształtowany, że najczęściej to hodowcy konkurują pomiędzy sobą cenami i to jest bardzo niedobre zjawisko. Moim zdaniem najważniejszy dziś jest marketing. Żyjemy w takich czasach, że bez marketingu nie mamy szans. Muszą być na to przeznaczone środki rybaków i środki unijne. Jak trzeba, rybacy powinni się dodatkowo opodatkować.

Arkadiusz Karoń uważa, że karp ma tyle zalet, że podczas akcji promocyjnych nie trzeba niczego klientom wmawiać, a jedynie trzeba informować o pozytywnych stronach hodowli karpi i cennych składnikach mięsa tej ryby. Karp to bardzo dobry produkt, produkt ekologiczny, smaczny i zdrowy. I właśnie te informacje powinny być podawane młodemu pokoleniu Polaków.

Sprzedaż bezpośrednia w gospodarstwie odbywa się zarówno poprzez smażalnię, jak i w punkcie sprzedaży detalicznej. Klienci w ostatnich latach tak zostali przyzwyczajeni, że omal przez całą dobę można nabyć świeże ryby. Żeby zrobić zakupy po godzinie 15.00, trzeba telefonicznie się umówić. Towar czeka wówczas w chłodni. Smażalnia została uruchomiona 15 lat temu, tyle że w porównaniu z dzisiejszą była bardzo mała.

– Ja do smażalni się nie wtrącam. Tym zajmuje się moja żona – Arkadiusz Karoń przyznaje, że każde z nich ma swoją działkę, ale tak naprawdę oboje żyją zarówno sprawami stawów, jak i tym, co dzieje się w smażalni. To samo, gdy trzeba dotyczy córki Katarzyny, która mieszka blisko.

Powodzenie smażalni w znacznym stopniu zależało od sąsiedztwo ruchliwej trasy, gdzie dziennie przejeżdżało tysiące aut w stronę Niemiec i w odwrotnym kierunku. Po wybudowaniu autostrady A2, smażalnia straciła sporą część klientów. Stopniowo jednak zaczęli przyjeżdżać nowi, bardziej świadomi konsumenci, którzy gotowi są nadłożyć drogi, żeby zjeść smacznego karpia albo inna rybę. Menu jest zresztą bardzo szerokie, co zaspokaja nawet najbardziej wymagające podniebienie. Jest też możliwość zakupu przetworów z naszych ryb w słoikach.