Tęsknota za Batorym

Niedawno minęło mu 30 lat stażu pracy na stawach w Siemieniu, a warto dodać, że to jego pierwszy i jedyny dotąd zawodowy przystanek. Obecnie pełni funkcję prezesa zarządu Gospodarstwa Rybackiego w Siemieniu sp. z o.o. Gdy tu zaczynał, wiele spraw wyglądało zupełnie inaczej niż dziś.

– Powiem może coś, co zdziwi wielu, ale trochę tęsknie na przykład do czasów, gdy na sporą skalę działali tu kłusownicy. Dlaczego? Powód jest prosty – kłusownicy byli łatwiejsi do namierzenia i likwidacji, a przynajmniej ograniczenia ich procederu, niż obecne szkodniki, czyli kormorany. Te potrafią atakować watahami liczącymi po 500–600 sztuk – nieco zirytowany mówi Paweł Szokalak.

– Tęsknię też do czasów, gdy w naszych stawach pływał Batory, czyli sum którego jako dwulatka przywiózł z Węgier długoletni szef gospodarstwa – śp. Edward Łagowski.  Na przełomie wieków Batory ważył około 60 kg przy ponad 2 m długości. Był maskotką i żywą reklamą gospodarstwa. Corocznie przy blasku dziennikarskich fleszy sum był mierzony i ważony, a następnie wypuszczany ponownie do wody. Były to czasy, kiedy my zajmowaliśmy się hodowlą karpi, a rynek bezproblemowo wchłaniał całą naszą produkcję – wspomina z nostalgią Paweł Szokalak.

I po premii…

Specyfiką gospodarstwa w Siemieniu jest obecność dwóch stawów gigantów o łącznej powierzchni ponad 300 hektarów. Zarys tych stawów powstał już w XVII wieku za czasów króla Władysława IV. Jak głosi legenda groblę, za pomocą której zatamowano wody rzeki Tyśmienicy, wybudowali jeńcy tatarscy. W konsekwencji dolinę Tyśmienicy zalano na powierzchni około 500 ha. Z czasem obszar ten przegrodzono dodatkową groblą i tak powstał podział na stawy górny i dolny.

– Kierowanie takim gospodarstwem ma swoje plusy. Znacznie łatwiej użytkować wielkie stawy choćby pod kątem wykaszania grobli czy karmienia. Na przykład na tym większym stawie o powierzchni 180 ha dwóch ludzi potrafi zakarmić 3–4 tony zboża zaledwie w ciągu godziny. Gdyby to były małe stawy, to na nakarmienie ryb mógłby nie wystarczyć cały dzień – tłumaczy prezes firmy.

– Podobnie w trakcie odłowów – ryby spływają w dolne partie stawu i tam są kierowane do płuczki. Odłowy trwają około tygodnia, a dziennie do magazynów trafia nawet 40–50 ton karpi i ryb innych gatunków. Kiedy dolny staw jest pusty, ponownie go zamykamy, a z górnego przepuszczamy wodę razem z rybami. Kiedyś staw górny odławiano osobno, jednak łączyło się to z dużymi trudnościami technicznymi. Co ciekawe, ta nowa metoda zaczęła się dawno temu od incydentu, gdyż jeden z rybaków nie dopilnował zastawki i ryby przypadkiem spłynęły do dolnego stawu. Podobno odebrano mu za to premię, aby po jakimś czasie stwierdzić, że ta przypadkowa metoda jest lepsza od dotychczasowego odławiania dolnego i górnego stawu osobno. Samo życie – relacjonuje Paweł Szokalak.

A pod karpiami… czekają skarby

Dziś już nikomu nie trzeba tłumaczyć, że utrzymanie dużego gospodarstwa wyłącznie ze sprzedaży hurtowej ryb staje się coraz trudniejsze. Na szczęście pojawiają się nowe możliwości, a za nimi wyzwania.

– Weźmy nasze łowisko wędkarskie, które działa dopiero od trzech lat i na początku były różne głosy co do celowości jego otwarcia. No bo po co się użerać z wędkarzami? A jednak plusy przeważają – wzrasta sprzedaż detaliczna przed świętami i nie tylko, bo wędkarze, ich rodziny i znajomi identyfikują nas i wracają po ryby. Optymalnie byłoby zabrać się za te „detaliczne” działania – hurtowo, tak jak zrobił to Mirek Zaborniak w Rudzie Różanieckiej. To dla mnie prawdziwy wzór – wyznaje Paweł Szokalak. – A tak generalnie, to karp powinien godziwie kosztować, żeby móc ludziom godziwie płacić, bo dziś największy problem jest z ludźmi chętnymi do pracy, a bez ludzi nic nie zrobisz. No chyba, że kiedyś pieniędzy będziemy szukać pod dnem stawów, bo tam czekają na naszym terenie prawdziwe skarby – bursztyn i przede wszystkim glaukonit. Jego złoża są w tej okolicy udokumentowane, ale to byłby koniec hodowli, a tego nie chcemy – uśmiecha się prezes Szokalak.