Rybacka scheda

Ścisły związek rodziny Rosołków ze stawami karpiowymi okolic Siedlec liczy już grubo ponad 50 lat. Ojciec Janusza Rosołka – Bronisław – pracował w PGRyb Mordy, a następnie w PGRyb Siedlce jako brygadzista rybacki.

– Od zawsze starałem się uzyskać jak najwięcej różnych kwalifikacji – mówi Janusz Rosołek. – Skończyłem technikum rolne, potem pracowałem w różnych branżach, aż w roku 1983 związałem się zawodowo z PGRyb Siedlce. Kierowałem obiektami Broszków, Cisie i Trzemuszka do początku lat 90.

Inwestycje w swoje

W 1994 roku, skorzystał z nadarzających się okoliczności i wydzierżawił najpierw obiekt Broszków, który obejmował ok. 160 ha stawów, a w 1998 roku obiekt Cisie o powierzchni ok. 75 ha. W tym okresie rozpoczął też wykup wcześniej dzierżawionych stawów, co z uwagi na roszczenia potomków byłych właścicieli majątku, nieco przedłużyło i skomplikowało cały proces.

– Od zawsze równolegle prowadziłem inne działalności gospodarcze i to z sukcesami, ale od dziecka  marzyłem o tym, żeby być rybakiem – wyznaje Janusz Rosołek. – I marzenia czasem się spełniają, więc po przejęciu stawów na własność zacząłem w nie inwestować. Między innymi po kilku latach z deficytami wody doprowadziłem do stawów energie elektryczną i zamontowałem aeratory, co znacznie podnosi bezpieczeństwo hodowli.

Gospodarstwo jest nastawione głównie na chów karpia towarowego i mimo, że w przeszłości udawało się wyprodukować nawet powyżej 140 ton karpi wszystkich roczników, to obecnie poziom intensywności celowo został obniżony, bo okoliczności dla rybactwa nie są zbyt sprzyjające. Jedna kwestia, to niedobory wody, co zawsze zwiększa ryzyko przyduch, a w konsekwencji chorób i strat. Drugie niepokojące zjawisko, to narastająca presja ptaków rybożernych.

– W bezpośrednim sąsiedztwie mamy rezerwat, a nad stawami non stop kilkadziesiąt czapli i od czasu do czasu stada kormoranów. Żeby tego było mało, to w ostatnich latach w okolicy populacja mew zwiększyła się kilkukrotnie. Setki tych ptaków koczuje nad pierwszymi przesadkami i dosłownie czeka aż wylęg podrośnie do rozmiarów 2-3 g. W konsekwencji trzeba rozrzedzać obsady ryb, a tym samym ograniczać poziom produkcji narybku, kroczka, ale też ryby handlowej – denerwuje się Janusz Rosołek.

 

Syn w pogotowiu

Właściciel stawów w Broszkowie docenia istnienie organizacji rybackich, które starają się rybaków integrować i podnosić poziom ich wiedzy w kwestiach prawnych, rynkowych, czy dotyczących dobrostanu ryb. Bardzo ważny jest również temat zbytu, w którym kluczowe znaczenie ma dla niego przynależność do „Polskiego Karpia” i organizacji producentów.

– Czasy sprzedaży żywych karpi były naprawdę korzystne dla rybactwa – wspomina Janusz Rosołek. – Mimo, że  nasza branża była świetnie przygotowana logistycznie, to jest to już niestety przeszłość. A przecież w pojedynczym sklepie udawało się sprzedawać kilkanaście albo więcej ton karpi. Mój rekord w jednym z hipermarketów znanej sieci to ok. 44 tony żywego karpia sprzedanego w jednym sezonie. Mam w głowie takie pytanie – komu to przeszkadzało? Według mnie teraz jest czas, kiedy branża rybna powinna wspierać odbudowywanie alternatywnej sprzedaży żywych ryb. Jest bowiem bardzo duża grupa ludzi, szczególnie w mniejszych miejscowościach, która nadal chce żywego karpia kupować. Oczywiście w gospodarstwach jest też rozwijane wstępne przetwórstwo, bo liczba chętnych na ryby patroszone, tuszki i filety wciąż rośnie.

Co do przyszłości swoich stawów, to Janusz Rosołek jest spokojny, bo planuje jeszcze sporo tu sam dokonać, ale ma też syna, który stawami się interesuje.

– Adam co prawda w tej chwili działa w zupełnie innej branży w Warszawie i dobrze mu się powodzi, ale gdy tylko jest jakaś poważniejsza praca na stawach, to niezawodnie się melduje – uśmiecha się ojciec. – Wspólnie z synem organizujemy logistykę i sprzedaż, prowadzimy analizy produkcji oraz dokumentacje, w tym księgi stawowe. Mam nadzieję, że rodzinna historia znów zatoczy koło i Adam przejmie tutaj rybacką schedę.

Jest rybaczką w trzecim pokoleniu, a wszystko zaczęło się od dziadka Albina Kuśmierczaka. Swoją działalność zaczynał od dosłownie paru arów powierzchni stawików w Bełżcu, ale w latach powojennego socjalizmu taka prywatna działalność, to było naprawdę „coś”. Pewnie dlatego fotografia z jego wizerunkiem z siecią, jest dziś nie tylko cenną pamiątką rodzinną, ale jednocześnie też ważnym marketingowym elementem rodzinnego gospodarstwa rybackiego. Jest on obecnie prowadzone przez trzy osoby: Antoniego Kuśmierczaka (II pokolenie rybackie) oraz dzieci – Annę Kuśmierczak-Kuceł i Ireneusza Kuśmierczaka.

–  Zanim nasza rodzinna firma przybrała taki kształt jak obecnie, mój tata w latach 80. wybudował kilkunastohektarowy obiekt na Zatylu. W 1997 roku nadarzyła się okazja zakupu 150 ha gruntu popegeerowskiego, który miał odpowiednie do budowy stawów spadki, a co najważniejsze, sąsiadował z rzeczką Sołokiją, która niosła bardzo dobrej jakości wodę – wspomina Anna Kuśmierczak-Kuceł.

Gdy tata Antoni z entuzjazmem i miną zwycięzcy zawiózł rodzinę pierwszy raz na te grunty, oczom nieco przerażonej „wycieczki”, ukazały się niegdysiejsze łąki, które w tym czasie były obszarem niesamowicie zarośniętym i zakrzaczonym – obraz nędzy i rozpaczy. Pomyśleli, że ojcu coś „odbiło”, ale okazało się, że jego wizja i wyobraźnia budowlana nie zawiodły go. Trzeba też dodać, że obiekt powstał bez geodety i niwelatora, a wszystkie spadki wytyczyli sami przy pomocy poziomicy i wbijanych pracowicie kołków wśród prawdziwej łąkowej dżungli.

Nie zbierał, ja tylko czerpnął…

– Zaczynaliśmy oczywiście od handlówki, ale z czasem spróbowaliśmy chować też młodsze roczniki karpi. Ku zdziwieniu wielu doświadczonych rybaków, nasze efekty były zaskakująco dobre. Pewnie to zasługa naszego zaangażowania, ale też niesamowitej żyzności stawów, co przekłada się na masowe pojawy zooplanktonu – ocenia współwłaścicielka gospodarstwa. – Na początku, przy naszej skromnej wiedzy rybackiej, wręcz baliśmy  się swoistego roju jakichś robaczków w wodzie. Obawialiśmy się, czy ta szarańcza nie zeżre nam małych karpików. Kiedyś mój tata jadąc do Samoklęsk po wylęg karpia, zaczerpnął do słoika trochę wody ze stawu i pokazał tę gęstą „zupę” Marysi Filipiak. Gdy ta zapytała, czy długo to zbierał, tata opowiedział trochę zażenowany, że  nie zbierał, tylko czerpnął. Doświadczona ichtiolożka z Samoklęsk najpierw zrobiła wielkie oczy, a potem wykrzyknęła z niedowierzaniem: „Panie Antoni, o matko kochana!”. Obecnie hodowla materiału zarybieniowego stanowi 50 % wartości całej produkcji naszego gospodarstwa, a renoma narybku jest taka, że zdarzają się hodowcy, którzy sprzedają swój materiał, a kupują nasz, który tryska zdrowiem i witalnością.

Za 5 lat handlówka nie wyjedzie poza Bełżec

Był czas kiedy chciała iść swoją, nierybacką ścieżką życiową. Ukończyła kierunek Finanse i Bankowość na SGH w Warszawie, bo zawsze pociągała ją ekonomia. Potem pracowała przy otwartych funduszach emerytalnych, kredytach i wreszcie odnalazła się będąc przedstawicielką handlową w jednej z globalnych firm kosmetycznych i była tej dziedzinie najlepsza w Polsce i trzecia w Europie. Gdy wydawało się, że chwyciła już Pana Boga za nogi i świat kosmetyczny był u jej stóp, poczuła, że tak naprawdę tylko stawy kocha dostatecznie mocno, żeby chcieć to robić do końca życia.

– Myślę, że jeśli ze zwykłej wiaty nad płuczką, może powstać karczma rybna, która po 5 latach nie wymaga już omal reklamy. Jeśli w 2018 roku można było zdobyć prestiżowy tytuł Mistrza Agroligi na ogólnopolskiej arenie, a w 2021 zwyciężyć w wyścigu po „Perłę” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo-Smaki Regionów, to znaczy, że w karpiu jest wielka moc. Dajemy sobie 5 lat na to, aby ani jedna tona karpia handlowego nie wyjechała z Bełżca nieprzetworzona. Przecież z roku na rok zwiększa się popyt na karpie wędzone i dania z karpia bełżeckiego – analizuje Anna Kuśmierczak, współwłaścicielka Gospodarstwa Rybackiego Bełżec i właścicielka karczmy rybnej „Karpiówka”.

Jest rybaczką w trzecim pokoleniu, a wszystko zaczęło się od dziadka Albina Kuśmierczaka. Swoją działalność zaczynał od dosłownie paru arów powierzchni stawików w Bełżcu, ale w latach powojennego socjalizmu taka prywatna działalność, to było naprawdę „coś”. Pewnie dlatego fotografia z jego wizerunkiem z siecią, jest dziś nie tylko cenną pamiątką rodzinną, ale jednocześnie też ważnym marketingowym elementem rodzinnego gospodarstwa rybackiego. Jest on obecnie prowadzone przez trzy osoby: Antoniego Kuśmierczaka (II pokolenie rybackie) oraz dzieci – Annę Kuśmierczak-Kuceł i Ireneusza Kuśmierczaka.

–  Zanim nasza rodzinna firma przybrała taki kształt jak obecnie, mój tata w latach 80. wybudował kilkunastohektarowy obiekt na Zatylu. W 1997 roku nadarzyła się okazja zakupu 150 ha gruntu popegeerowskiego, który miał odpowiednie do budowy stawów spadki, a co najważniejsze, sąsiadował z rzeczką Sołokiją, która niosła bardzo dobrej jakości wodę – wspomina Anna Kuśmierczak-Kuceł.

Gdy tata Antoni z entuzjazmem i miną zwycięzcy zawiózł rodzinę pierwszy raz na te grunty, oczom nieco przerażonej „wycieczki”, ukazały się niegdysiejsze łąki, które w tym czasie były obszarem niesamowicie zarośniętym i zakrzaczonym – obraz nędzy i rozpaczy. Pomyśleli, że ojcu coś „odbiło”, ale okazało się, że jego wizja i wyobraźnia budowlana nie zawiodły go. Trzeba też dodać, że obiekt powstał bez geodety i niwelatora, a wszystkie spadki wytyczyli sami przy pomocy poziomicy i wbijanych pracowicie kołków wśród prawdziwej łąkowej dżungli.

Nie zbierał, ja tylko czerpnął…

– Zaczynaliśmy oczywiście od handlówki, ale z czasem spróbowaliśmy chować też młodsze roczniki karpi. Ku zdziwieniu wielu doświadczonych rybaków, nasze efekty były zaskakująco dobre. Pewnie to zasługa naszego zaangażowania, ale też niesamowitej żyzności stawów, co przekłada się na masowe pojawy zooplanktonu – ocenia współwłaścicielka gospodarstwa. – Na początku, przy naszej skromnej wiedzy rybackiej, wręcz baliśmy  się swoistego roju jakichś robaczków w wodzie. Obawialiśmy się, czy ta szarańcza nie zeżre nam małych karpików. Kiedyś mój tata jadąc do Samoklęsk po wylęg karpia, zaczerpnął do słoika trochę wody ze stawu i pokazał tę gęstą „zupę” Marysi Filipiak. Gdy ta zapytała, czy długo to zbierał, tata opowiedział trochę zażenowany, że  nie zbierał, tylko czerpnął. Doświadczona ichtiolożka z Samoklęsk najpierw zrobiła wielkie oczy, a potem wykrzyknęła z niedowierzaniem: „Panie Antoni, o matko kochana!”. Obecnie hodowla materiału zarybieniowego stanowi 50 % wartości całej produkcji naszego gospodarstwa, a renoma narybku jest taka, że zdarzają się hodowcy, którzy sprzedają swój materiał, a kupują nasz, który tryska zdrowiem i witalnością.

Za 5 lat handlówka nie wyjedzie poza Bełżec

Był czas kiedy chciała iść swoją, nierybacką ścieżką życiową. Ukończyła kierunek Finanse i Bankowość na SGH w Warszawie, bo zawsze pociągała ją ekonomia. Potem pracowała przy otwartych funduszach emerytalnych, kredytach i wreszcie odnalazła się będąc przedstawicielką handlową w jednej z globalnych firm kosmetycznych i była tej dziedzinie najlepsza w Polsce i trzecia w Europie. Gdy wydawało się, że chwyciła już Pana Boga za nogi i świat kosmetyczny był u jej stóp, poczuła, że tak naprawdę tylko stawy kocha dostatecznie mocno, żeby chcieć to robić do końca życia.

– Myślę, że jeśli ze zwykłej wiaty nad płuczką, może powstać karczma rybna, która po 5 latach nie wymaga już omal reklamy. Jeśli w 2018 roku można było zdobyć prestiżowy tytuł Mistrza Agroligi na ogólnopolskiej arenie, a w 2021 zwyciężyć w wyścigu po „Perłę” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo-Smaki Regionów, to znaczy, że w karpiu jest wielka moc. Dajemy sobie 5 lat na to, aby ani jedna tona karpia handlowego nie wyjechała z Bełżca nieprzetworzona. Przecież z roku na rok zwiększa się popyt na karpie wędzone i dania z karpia bełżeckiego – analizuje Anna Kuśmierczak, współwłaścicielka Gospodarstwa Rybackiego Bełżec i właścicielka karczmy rybnej „Karpiówka”.

Jest rybaczką w trzecim pokoleniu, a wszystko zaczęło się od dziadka Albina Kuśmierczaka. Swoją działalność zaczynał od dosłownie paru arów powierzchni stawików w Bełżcu, ale w latach powojennego socjalizmu taka prywatna działalność, to było naprawdę „coś”. Pewnie dlatego fotografia z jego wizerunkiem z siecią, jest dziś nie tylko cenną pamiątką rodzinną, ale jednocześnie też ważnym marketingowym elementem rodzinnego gospodarstwa rybackiego. Jest on obecnie prowadzone przez trzy osoby: Antoniego Kuśmierczaka (II pokolenie rybackie) oraz dzieci – Annę Kuśmierczak-Kuceł i Ireneusza Kuśmierczaka.

–  Zanim nasza rodzinna firma przybrała taki kształt jak obecnie, mój tata w latach 80. wybudował kilkunastohektarowy obiekt na Zatylu. W 1997 roku nadarzyła się okazja zakupu 150 ha gruntu popegeerowskiego, który miał odpowiednie do budowy stawów spadki, a co najważniejsze, sąsiadował z rzeczką Sołokiją, która niosła bardzo dobrej jakości wodę – wspomina Anna Kuśmierczak-Kuceł.

Gdy tata Antoni z entuzjazmem i miną zwycięzcy zawiózł rodzinę pierwszy raz na te grunty, oczom nieco przerażonej „wycieczki”, ukazały się niegdysiejsze łąki, które w tym czasie były obszarem niesamowicie zarośniętym i zakrzaczonym – obraz nędzy i rozpaczy. Pomyśleli, że ojcu coś „odbiło”, ale okazało się, że jego wizja i wyobraźnia budowlana nie zawiodły go. Trzeba też dodać, że obiekt powstał bez geodety i niwelatora, a wszystkie spadki wytyczyli sami przy pomocy poziomicy i wbijanych pracowicie kołków wśród prawdziwej łąkowej dżungli.

Nie zbierał, ja tylko czerpnął…

– Zaczynaliśmy oczywiście od handlówki, ale z czasem spróbowaliśmy chować też młodsze roczniki karpi. Ku zdziwieniu wielu doświadczonych rybaków, nasze efekty były zaskakująco dobre. Pewnie to zasługa naszego zaangażowania, ale też niesamowitej żyzności stawów, co przekłada się na masowe pojawy zooplanktonu – ocenia współwłaścicielka gospodarstwa. – Na początku, przy naszej skromnej wiedzy rybackiej, wręcz baliśmy  się swoistego roju jakichś robaczków w wodzie. Obawialiśmy się, czy ta szarańcza nie zeżre nam małych karpików. Kiedyś mój tata jadąc do Samoklęsk po wylęg karpia, zaczerpnął do słoika trochę wody ze stawu i pokazał tę gęstą „zupę” Marysi Filipiak. Gdy ta zapytała, czy długo to zbierał, tata opowiedział trochę zażenowany, że  nie zbierał, tylko czerpnął. Doświadczona ichtiolożka z Samoklęsk najpierw zrobiła wielkie oczy, a potem wykrzyknęła z niedowierzaniem: „Panie Antoni, o matko kochana!”. Obecnie hodowla materiału zarybieniowego stanowi 50 % wartości całej produkcji naszego gospodarstwa, a renoma narybku jest taka, że zdarzają się hodowcy, którzy sprzedają swój materiał, a kupują nasz, który tryska zdrowiem i witalnością.

Za 5 lat handlówka nie wyjedzie poza Bełżec

Był czas kiedy chciała iść swoją, nierybacką ścieżką życiową. Ukończyła kierunek Finanse i Bankowość na SGH w Warszawie, bo zawsze pociągała ją ekonomia. Potem pracowała przy otwartych funduszach emerytalnych, kredytach i wreszcie odnalazła się będąc przedstawicielką handlową w jednej z globalnych firm kosmetycznych i była tej dziedzinie najlepsza w Polsce i trzecia w Europie. Gdy wydawało się, że chwyciła już Pana Boga za nogi i świat kosmetyczny był u jej stóp, poczuła, że tak naprawdę tylko stawy kocha dostatecznie mocno, żeby chcieć to robić do końca życia.

– Myślę, że jeśli ze zwykłej wiaty nad płuczką, może powstać karczma rybna, która po 5 latach nie wymaga już omal reklamy. Jeśli w 2018 roku można było zdobyć prestiżowy tytuł Mistrza Agroligi na ogólnopolskiej arenie, a w 2021 zwyciężyć w wyścigu po „Perłę” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo-Smaki Regionów, to znaczy, że w karpiu jest wielka moc. Dajemy sobie 5 lat na to, aby ani jedna tona karpia handlowego nie wyjechała z Bełżca nieprzetworzona. Przecież z roku na rok zwiększa się popyt na karpie wędzone i dania z karpia bełżeckiego – analizuje Anna Kuśmierczak, współwłaścicielka Gospodarstwa Rybackiego Bełżec i właścicielka karczmy rybnej „Karpiówka”.

Jest rybaczką w trzecim pokoleniu, a wszystko zaczęło się od dziadka Albina Kuśmierczaka. Swoją działalność zaczynał od dosłownie paru arów powierzchni stawików w Bełżcu, ale w latach powojennego socjalizmu taka prywatna działalność, to było naprawdę „coś”. Pewnie dlatego fotografia z jego wizerunkiem z siecią, jest dziś nie tylko cenną pamiątką rodzinną, ale jednocześnie też ważnym marketingowym elementem rodzinnego gospodarstwa rybackiego. Jest on obecnie prowadzone przez trzy osoby: Antoniego Kuśmierczaka (II pokolenie rybackie) oraz dzieci – Annę Kuśmierczak-Kuceł i Ireneusza Kuśmierczaka.

–  Zanim nasza rodzinna firma przybrała taki kształt jak obecnie, mój tata w latach 80. wybudował kilkunastohektarowy obiekt na Zatylu. W 1997 roku nadarzyła się okazja zakupu 150 ha gruntu popegeerowskiego, który miał odpowiednie do budowy stawów spadki, a co najważniejsze, sąsiadował z rzeczką Sołokiją, która niosła bardzo dobrej jakości wodę – wspomina Anna Kuśmierczak-Kuceł.

Gdy tata Antoni z entuzjazmem i miną zwycięzcy zawiózł rodzinę pierwszy raz na te grunty, oczom nieco przerażonej „wycieczki”, ukazały się niegdysiejsze łąki, które w tym czasie były obszarem niesamowicie zarośniętym i zakrzaczonym – obraz nędzy i rozpaczy. Pomyśleli, że ojcu coś „odbiło”, ale okazało się, że jego wizja i wyobraźnia budowlana nie zawiodły go. Trzeba też dodać, że obiekt powstał bez geodety i niwelatora, a wszystkie spadki wytyczyli sami przy pomocy poziomicy i wbijanych pracowicie kołków wśród prawdziwej łąkowej dżungli.

Nie zbierał, ja tylko czerpnął…

– Zaczynaliśmy oczywiście od handlówki, ale z czasem spróbowaliśmy chować też młodsze roczniki karpi. Ku zdziwieniu wielu doświadczonych rybaków, nasze efekty były zaskakująco dobre. Pewnie to zasługa naszego zaangażowania, ale też niesamowitej żyzności stawów, co przekłada się na masowe pojawy zooplanktonu – ocenia współwłaścicielka gospodarstwa. – Na początku, przy naszej skromnej wiedzy rybackiej, wręcz baliśmy  się swoistego roju jakichś robaczków w wodzie. Obawialiśmy się, czy ta szarańcza nie zeżre nam małych karpików. Kiedyś mój tata jadąc do Samoklęsk po wylęg karpia, zaczerpnął do słoika trochę wody ze stawu i pokazał tę gęstą „zupę” Marysi Filipiak. Gdy ta zapytała, czy długo to zbierał, tata opowiedział trochę zażenowany, że  nie zbierał, tylko czerpnął. Doświadczona ichtiolożka z Samoklęsk najpierw zrobiła wielkie oczy, a potem wykrzyknęła z niedowierzaniem: „Panie Antoni, o matko kochana!”. Obecnie hodowla materiału zarybieniowego stanowi 50 % wartości całej produkcji naszego gospodarstwa, a renoma narybku jest taka, że zdarzają się hodowcy, którzy sprzedają swój materiał, a kupują nasz, który tryska zdrowiem i witalnością.

Za 5 lat handlówka nie wyjedzie poza Bełżec

Był czas kiedy chciała iść swoją, nierybacką ścieżką życiową. Ukończyła kierunek Finanse i Bankowość na SGH w Warszawie, bo zawsze pociągała ją ekonomia. Potem pracowała przy otwartych funduszach emerytalnych, kredytach i wreszcie odnalazła się będąc przedstawicielką handlową w jednej z globalnych firm kosmetycznych i była tej dziedzinie najlepsza w Polsce i trzecia w Europie. Gdy wydawało się, że chwyciła już Pana Boga za nogi i świat kosmetyczny był u jej stóp, poczuła, że tak naprawdę tylko stawy kocha dostatecznie mocno, żeby chcieć to robić do końca życia.

– Myślę, że jeśli ze zwykłej wiaty nad płuczką, może powstać karczma rybna, która po 5 latach nie wymaga już omal reklamy. Jeśli w 2018 roku można było zdobyć prestiżowy tytuł Mistrza Agroligi na ogólnopolskiej arenie, a w 2021 zwyciężyć w wyścigu po „Perłę” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo-Smaki Regionów, to znaczy, że w karpiu jest wielka moc. Dajemy sobie 5 lat na to, aby ani jedna tona karpia handlowego nie wyjechała z Bełżca nieprzetworzona. Przecież z roku na rok zwiększa się popyt na karpie wędzone i dania z karpia bełżeckiego – analizuje Anna Kuśmierczak, współwłaścicielka Gospodarstwa Rybackiego Bełżec i właścicielka karczmy rybnej „Karpiówka”.